Mój almanach

 

 

 

REMINISCANCJE  TATRZAŃSKIE

 

               KAMIENNA  DROGA

 

          Kamień na kamieniu,

          Za kamieniem kamień

          Do góry z mozołem

          Wznosi się do nieba -

          Jeden chybotliwy,

          Inny zawieszony,

          A wytrwać do końca

          Konsekwentnie trzeba.

          Lita ściana - skała,

          Co przestrzeń odgradza,

          Ostrzem swym rysuje

          Znaki przeznaczenia...

          Luz, miernota, pycha

          Skały się nie ima;

          Głaz butny, mocarny

          Spada z przerażenia,

          Niewierna drobnica

          Sunie jak lawina.

 

 

               CHMURY

 

          Ciężkie, bure chmury gnane siłą wiatru

          Granitowe skały ostrą brzytwą prują;

          Poszarpane kłęby, rozproszone w smugi

          Przełęczami smętnie po zboczach się snują;

          Nic nie widać wokół, doliny zasnute

          Mgłą, która się kładzie na skalistej drodze,

          Ponad nią niezłomne, nie do pokonania,

          Wysokie i groźne szczyty sterczą srodze.

          Wszystko w zawieszeniu jakby bez oparcia;

          Gdzie droga właściwa? - myśl stawia pytanie -

          Czy to jeszcze ziemia, czy kraina Boga?

          Cisza wokół głucha, serca kołatanie...

          Czy stąd już do nieba może niedaleko?

          Cisza... Skały twarde niczego nie czują,

          Tylko ostrą brzytwą, posępnie i głucho,

          Ciągle jednakowo milcząc chmury prują.

 

 

               POLSKIE STAWY

 


          W twardej dłoni skryte,

          Zazdrośnie strzeżone

          Przez granity groźne

          Nad nimi zjeżone,

          Nieznane do końca,

          Niewidoczne z dala,

          Najcenniejsze skarby

          Łańcych gór okala.

          Tam, gdy świt zagląda

          I czerń nocy niszczy,

          W bladym świetle pięknych

          Pięć pereł się błyszczy.

          Dniem słońce rozświetla

          Pierścień gór zamknięty -

          W dole pięciokrotnie

          Iskrzą się diamenty.

          Gdy szarością wieczór

          Dolinę osłoni -

          Tu cień dodatkowo

          Pięć onyksów chroni.

          Aż noc zrówna wszystko

          Jednaką ciemnością

          I srebrny medalion

          Wypłynie z godnością,

          Tajemniczy blask swój

          Pięciokrotnie wznieci -

          Na wszelkie zmylenie

          Pięć księżyców świeci.

 

 

               BURZA

 

 

          Wśród mgieł pokłębionych

          Czart rozpala ognie;

          Rozrzuca w przestrzeni

          Płonące pochodnie;

          Huczącą kanonadę,

          Powielaną echem

          Unosi wichura

          Zabójczym oddechem.    

          Chmury płuczą skały

          Nagie strumieniami

          Wodospadów rwących

          Wąskimi żlebami

          I z diabelskim śmiechem

          Zęby szczerzą szczyty -

          Śląc apokalipsę

          Na wszelakie byty.

          Nikogo dokoła,

          Ani żywej duszy,

          Sam na sam z żywiołem

          Co granity kruszy;

          Myśli przemoknięte -

          Ptak wtulony w skale;

          Boże, pozwól jeszcze

          Raz jeden ocaleć...

 

 

               NA MNICHA

 

          Gdy jakaś siła myśl gna

          Na wyżyny tatrzańskie,

          Niech pokutny szlak, trudny

          Zetrze wizje szatańskie;

          Niech wyboistą drogą

          Nie wiedzie żadna pycha

          By pokonać czy zdobyć

          Lub opanować Mnicha.

          Bo legendą owiana

          Tajemnica tej góry,

          Powtarzana przez wieki

          Budzi nastrój ponury -

          Ludzką małość obnaża

          I problemy niezmnienne

          Burzące miłość, przyjaźń,

          Zrozumienie wzajemne;

          Gdy zło serce odmienia,

          Człowiek Bogu niewierny

          Jest niczym skała martwy -

          Bo bezduszny, pazerny;

          Też brak uczuć prawdziwych

          Zmienia go w głaz nieżywy -

          Jest zawzięty... perfidny...

          Obojęttny... fałszywy...

 

 

               SIKLAWA

 

          Cichnie zgiełk wszelaki

          I drobne kwilenie,

          Gdy granatem maluje

          Zmierzch nocy pragnienie;

          Lecz sen ciszy nie zazna

          Gdzie żywioł szalony

          Nadmiar chce wyrzucić

          Złowrogo skłębiony;

          Z impetem rozrywa,

          Druzgocze próg skalny,

          Na oślep w dół spada

          Spieniony, brutalny,

          Z hukiem, co zagłusza

          Świat myśli splątanych

          W szatański wir tańca -

                              Oprócz tej jedynej,

                              Cichej kontemplacji

                              W głębi dłoni skrytych

                              TAJEMNIC RÓŻAŃCA.

 

 

               NOCNA WĘDRÓWKA

 

          Dookoła czarna

          Noc zalega ciszą,

          W górze migotliwe

          Tylko gwiazdy wiszą

          I blady krąg świetlny

          Rozjaśnia kamienie

          Wijące się ścieżką

          Tatrzańskie sumienie,

          Co na odsłoniętej

          Przestrzeni widnieje,

          Znikając w kosówkach

          Zupełnie ciemnieje;

          Martwota totalna,

          Odgłosu żadnego,

          Nawet wiatr nie zmąci

          Porządku takiego,

          Ni ptak, ni mucha,

          Ni szelest gałęzi;

          I ślepo i głucho

          Niczym na uwięzi;

          I w górę i dalej,

          Znów trochę poświaty

          I znowu mrok tępy -

          Włóczęga w zaświaty.

          Z odchłani wychynął

          Szczyt kolejnej góry

          To Świstowa Czuba -

          Wierch nocą ponury.

          Nagle huk Siklawy

          Milczenie przerywa,

          Słychać jak Stawiarski

          Próg woda rozrywa -

          Wielki dzwon tatrzański

          Co obwieszcza komu

          Pobliże schroniska...

          No, nareszcie w domu!   

 

 

             KAMIENNA CISZA

 

          Pejzaż księżycowy...

          Skalne rumowisko

          Toczących się zboczem

          Do doliny nisko,

          Żółto cętkowanych

          Odłamków granitu,

          Błyskających w świetle

          Słońca u zenitu;

          Zastygłe w chaosie,

          Rozrzucone wokół

          I drobne kamienie

          I ogromny cokół;

          Otulone ciszą

          Wielkie cmentarzysko

          Kamieni strąconych -

          Nieme uroczysko...

          Te wciśnięte w trawę

          Spadły już przed laty,

          A na tych co wczoraj -

          Dziś wyrosły kwiaty.

   

 

               ORZEŁ

 


          Ze skalistej twierdzy,

          Z kleszczy zniewolenia,

          Jak myśl nieuchwytny,

          Nie do poskromienia,

          Wyrwał się gdzieś orzeł -

          Synonim wolności,

          Dumny i szlachetny

          Pan powietrznych włości;

          Łopocząc skrzydłami

          Zawisnął w przestrzeni,

          Nad marazmem życia

          Na dolinie ziemi;

          Wzbił się jeszcze wyżej

          Z krzykiem przeraźliwym,

          Wyrwanym gdzieś z serca,

          W tej ciszy straszliwym -

          JEZU,... RATUJ ! -Rzucił

          Dwa słowa rozpaczy,...  

          A szczyty oddały

          Dwa słowa - BÓG PATRZY... 

 

 

               JESIEŃ

 

          Chmury wilgocią obmywają góry,

          Ptaki pomilkły, pewnie odleciały

          I smutek spływa żlebami w doliny

          Do stawów, które jakby pociemniały

          Z żalu za blaskiem światła radosnego;

          Zbocza kosówek kirem obleczone,

          Między piargami uwięzione głazy

          Posępne, senne, może zamyślone,

          A może martwe, bo dziwnie zszarzały;

          Nawet zwierzyna gdzieś skryła się płocha;

          Cisza dokoła. W tej ciszy głos jakiś -

          Może ktoś woła? Nie, to strumień szlocha...

          Milczące doliny spowite smętkiem,

          A ponad nimi skalne monumenty;

          Między szczytami wiatr szeptem oznajmia,

          Że Tatry, to ziemi tej skrawek święty!

          Mgła skrywa skalne kamienne chodniki

          Pnące się w górę, wyboiste, trudne;

          Jesienią już nikt się tu nie zapuszcza,

          Bo trudy dla ludzi są dziś zbyt nudne;

          Pośród niepewności co warto, co nie,

          Porzucone ścieżki dla wygodnych dróg;

          Trudne drogowskazy z prostych tkane słów!

          Opuszczone Tatry,

          Opuszczony Bóg...

 

 

               ZADUSZKI

 

          Po zboczach się snują

          Szare mgły jesienne,

          Roztaczając ciszę,

          Smutne, jakieś senne,

          A szczyty w ramionach

          Chmur mocno sciśnięte

          Straż wieczną trzymają -

          Pomniki zaklęte

          Historii odwiecznych,

          Czasów niepamiętnych,

          Dziejów patetycznych

          I grzesznych i świętych;

          W milczeniu, w zadumie

          I w płaczu daremnym

          Zastygłym w niemocy

          I w smutku jesiennym.

          Wokół, milcząc, zjawy

          Krążą przyczajone,

          Rozpaczą i bólem

          Nieznanym zwiedzione,

          Strzegą uroczyska -

          Dziwne, tajemnicze,

          Skazane za karę

          Na życie pątnicze.

          Tu, więzione w skałach

          Cienie dni minionych

          Serwują rachunek

          Spraw niedokończonych...

          Może ktoś wiedziony

          Wizjami zbawienia,

          Krzyż tutaj postawi

          Dla niezapomnienia,

          A duszy cierpiącej

          W niewoli granitu,

          Wyszepta modlitwę

          Dla lepszego bytu...